Po szalenczej przeprawie przez gory dotarlismy wreszcie do Chiapas, a konkretnie do malego gorskiego miasteczka San Cristobal. Jak to bywa z autostopem, czasem slonce czasem deszcz. Jednego dnia zrobilismy bez probelmu 500 km, by nastepnego czekac po dwie-trzy godziny na podwiezienie dziesiec kilometrow. Dwa dni temu po raz pierwszy zdradzilismy autostop na rzecz autobusu. Robilo sie juz ciemno (a my tkwilismy w zapadlej dziurze pod jakas podejrzana speluna) wiec wsiedlismy w autobus i podjechalismy cale 35kilometrow. Okazal sie to trafny wybor. Przy przystanku (byla juz noc) znalezlismy przyjemny hotelik za 100 peso (ok 22zl) za pokoj. Wlascicielka, za niewielka oplata, nakarmila nas a noc spedzilismy na hamakach na swierzym powietrzu.
Z tym, ze nie nalezy mylic tutejszych hamakow z polskimi. Tutejsze sa naprawde wygodne i mozna milo spedzic w nich noc doslownie w kazdej pozycji :)
W San Cristobal de Las Casas nie tylko nie narzekamy na upal ale wrecz troche musimy sie dogrzewac :) Zatrzymalismy sie tutaj na trzy dni zeby odsapnac po podrozy, dorowadzic sie do ladu a przede wszystkim na spokojnie pokrecic sie po tym bardzo urokliwym miejscu.
Mieszkancy to glownie Majowie, na targach sprzedaja swoje wyroby a dzieciaki probuja zarobic czyszczac buty lub sprzedajac drobiazgi. Widac ze ludzie sa tu raczej biedni, zwlaszcza rdzenni mieszkancy (Chiapas to majbiedniejszy region w Meksyku, ale jednoczesnie bardzo piekny).
W Meksyku chcemy jeszcze tylko zobaczyc slynne piramidy w Palenqe, a potem ruszamy do Gwatemali i kolejnych krajow Am. Centralnej.