Do Mexico City nie jest tak latwo dostac sie stopem. Dlugo nie moglismy wydostac sie z Guadalajary, robilismy krotkie odcinki po kilkanascie kilometrow. Za to udalo nam sie zrealizowac nasze marzenie o jezdzie wielka, amerykanska ciezarowka. Jednak nadal strasznie sie wleklismy, zostaly moze trzy godziny do zachodu slonca a my bylismy w polowie drogi..
Pogodzeni z mysla o noclegu w namiocie gdzies przy drodze, zagadnelismy stojacego nieopodal nas kierowce pick-up'a czy moze nas podrzucic pare kilometrow do austostrady. Oczywiscie zgodzil sie bez najmniejszego problemu, po czym zaproponowal, ze zawiezie nas do Mexico City jutro, za to dzisiaj by pojechac z nim do innego miasta, gdzie musial cos zalatwic. Stwierdzilismy, ze czemu nie i to byl strzal w dziesiatke. Gabriel nie tylko nas podwiozl ale postawil swietne zarcie i wzielismy na spolke pokoj w hotelu na obrzezach Guanajuato (bo tam ostatecznie trafilismy).
Miasto okazalo sie rewelacyjne, bylo to najbardziej urzekajace miejsce jakie do tej pory widzielismy w Meksyku. Wprawdzie duzo turystow (wlasciwie tylko Meksykanow), ale czulismy sie tam naprawde dobrze. Moze dlatego, ze waskie uliczki przypominaly nam warszawskie Stare Miasto.
Guanajuato to stare (zalozone w XVIw), gornicze miasto z niepowtarzalnymi tunelami, przejsciami podziemnymi, waskimi uliczkami i malutkimi, kolorowymi domkami na okolicznych wzgorzach.
Po raz kolejny przekonalismy sie, ze nie ma sensu planowac zbyt duzo. Czasem warto zdac sie na los.