Jak zwykle los nad nami czuwal. Wczorajszy dzien byl jednym z trudniejszych, przez caly dzien w potwornym upale z ciezkimi plecakami ujechalismy moze z 60 km. W chwilach najwiekszej slabosci myslelismy nawet o autobusie, jednak nasza cierpliwosc zostala wynagrodzona. Przed osiemnasta postanowilismy lapac jeszcze przez piec minut i w razie niepowodzenia mielismy pojsc do jedynego i niezbyt taniego hotelu (ok 60zl za pokoj) w jakiejs zapadlej dziurze, w ktorej utknelismy (namiot nie wchodzil w rachube przy tym upale i stanie w jakim bylismy :).
Doslownie w ostatniej chwili, gdy juz mielismy sie zbierac, zatrzymal sie mlody chlopak jadacy az do Guadalajary czyli 450 km dalej! W najsmielszych snach nie sadzilismy, ze przejedziemy tego dnia wiecej niz 100 km a tu taka niespodzianka.
Poczatkowo troche sie obawialismy czy przyjazd po polnocy do wielkiego miasta (Guadalajara liczy ok 4 mln mieszkancow) to dobry pomysl, jednak szkoda bylo zmarnowac taka okazje :)
Nasz podwoda obiecal zawiezc nas do centrum, a ostatecznie zostal w hostelu razem z nami, gdyz nie chcial niepokoic o tak poznej porze swoich znajomych. Co wiecej uznal, ze hostel, ktory wybral jest dla nas zbyt drogi ;) i uparl sie, ze sam poniesie czesc kosztow.
Guadalajara zaskoczyla nas bardzo pozytynie. To piekne stare, historyczne miasto. Jest troche jak Lizbona, zycia by nie starczylo by obejrzec wszystkie stare kosciolki i piekne zabytkowe kamienice.
Oprocz tego mozemy wreszcie odetchnac od upalow, w Guadalajara pogoda jest bardzo przyjemna (20-25 stopni), przerywana tylko krotkimi ale za to gwaltownymi ulewami.
Postanowilismy zostac tu kolejna noc (tym razem w tanim hoteliku, ktory my wybralismy), a rano czeka nas kolejne wyzwanie. Chcemy dotrzec i zmierzyc sie z ogromnym Ciudad de Mexico. Na szczescie mamy zapewniony jeden nocleg przez Couchsurfing, wiec bedziemy sie czuc nieco pewniej w ponad dwudziestomilionowym miescie.