Lapanie stopa w Meksyku idzie jak dotychczas rewelacyjnie. Wbrew amerykanskiej propagandzie czujemy sie tu wyjatkowo bezpiecznie, a Meksykanie to bardzo towarzyscy, mili i dobrzy ludzie (zwlaszcza jak wyjasnimy, ze jestesmy z Polski).
Z San Carlos do Mezatlan (800 km) dojechalismy w jeden dzien lapiac dwie podwozki. W tym 200 km na pace pick-upa w prawie czterdziestostopniowym upale. Za to pozostale 600 w komfortowych warunkach z Senor Fulgencio. Dzieki temu, ze po angielsku znal tylko pare slow, mielismy niezla szkole hiszpanskiego. O dziwo przegadalismy cala podroz :) (z pomoca nieocenionego slownika i rak).
W Mezatlan zatrzymalismy sie u Bryana z Couchsurfing, amerykanina na rencie pozwalajacej mu na siedzenie calymi dniami przed komputerem, paleniu trawy (podobno dolar za porcje) i popijaniu piwka. Gosc chyba byl pierwowzorem Jeffa Lebovskiego z filmu braci Cohen... Z wielka duma chwalil sie, ze nigdy nie zalozyl krawata a od dziesieciu lat chodzi tylko w bermudach (mamy nadzieje, ze nie tych samych).
Nie zmienia to faktu, ze Bryan to sympatyczny i fajny koles, ktory pokazal nam miasto, dal dach nad glowa na ponad dwa dni i przygotowal swietnego grilla.
W Mazatlan spedzilismy bardzo mily czas, jednak mordercze upaly w polaczeniu z wysoka wilgotnoscia skutecznie wykurzyly nas dalej :)