To juz ostatni dzien naszej podrozy z Maxem. Tak jak obiecal zabral nas az do samego Wielkiego Kanionu, tutaj jednak nasze drogi sie rozchodza. My ruszamy na poludnie do Meksyku, a Max do swojego ukochanego Teksasu.
Wielki kanion zrobil na nas wielkie wrazenie. Obiecalismy sobie jeszcze tu wrocic, by zwiedzic kanion pieszo. Zostawiamy w Stanach wiele miejsc, ktore chcemy jeszcze zobaczyc, ale to innym razem. Inny budzet, inny czas. Coraz bardziej ciagnie nas do Meksyku.
Z Maxem rozstalismy sie w miescie Flagstaff, nie minela godzina a los znowu sie do nas usmiechnal. Do centrum miasta zabral nas Michael, ktory z miejsca sie nami zaopiekowal. Zawiozl pod hostel (potrzebowalismy odpoczynku od namiotu), ale gdy zauwazyl nasze miny na widok cen, zaoferowal nam spedzenie nocy u niego :)
Michael to niesamowity, bardzo przyjacielski, towarzyski gosc, ktory zabral nas do siebie, postawil kolacje, opowiedzial tuzin historii ze swojego awanturniczego zycia, a na koniec zaoferowal podwiezienie rano do Phoenix, ktore lezy w polowie drogi do Meksyku...
Ciagle nie mozemy uwierzyc w naszego farta. Myslimy, ze to zasluga wszystkich osob, ktore od poczatku nam kibicuja i trzymaja za nas kciuki :)