Wreszcie dotarliśmy do Azji, choć szczęście tym razem wyjątkowo nam nie sprzyjało. W Buenos Aires w dzień wyjazdu byliśmy zupełnie wyluzowani, postanowiliśmy nawet zaszaleć i poszliśmy do dość drogiej knajpy na grilowanego steka. Rachunek przekraczał nasz średni budżet dzienny ale nie żałowaliśmy ani jednego peso, bo było to najlepsze mięcho jakie w życiu jedliśmy i chyba też największe:)
Jeszcze bardziej wyluzowani i pozytywnie nastawieni pojechaliśmy na lotnisko i równie beztrosko przyznaliśmy się przy odprawie, że nie wiemy na jak długo jedziemy do Malezji i jeszcze nie mamy biletu. I tu zaczęły się schody, bo trafiliśmy na wyjątkowego formalistę, który bez biletu wyjazdowego z Malezji nawet nie chciał o niczym słyszeć. W te pędy bez zbyt długiego namysłu kupiliśmy przez internet najtańsze bilety do Singapuru (100 zeta za bilet, niezłe ceny ma AirAsia) i jakoś poszło. Zadowoleni z siebie wbiliśmy się do samolotu i odetchnęliśmy z ulgą, gdy nagle pojawił się gość z obsługi by oświadczyć, że nasz bagaż nie może z nami lecieć. Kompletnie zapomnieliśmy o prawie pustym kartuszu gazowym do kuchenki, który zalegał gdzieś na dnie plecaka u Moni. Facet dal nam wybór: albo wysiadamy i odbieramy plecak albo jedziemy sami a plecak nam doślą najbliższym lotem. Wybór był prosty i plecak został w Argentynie a że loty do KL są dwa razy w tygodniu kilka dni musieliśmy się bez niego obejść. Zważywszy jednak, że po 24 godzinnym locie przeistoczyliśmy się w zombi brak plecaka nie wydawał się aż takim problemem. Snuliśmy się po ulicach, pojękując i powłócząc nogami, od czasu do czasu przysypiając w najmniej odpowiednich momentach...
Zresztą, po przylocie czekała nas kolejna przykra niespodzianka. Planowaliśmy odebrać paczkę od rodziców, która od kilku dni miała na nas czekać na poczcie i osłodzić (dosłownie) brak plecaka. A na poczcie nikt o niej nawet nie słyszał i wg systemu ostatni raz była w Anglii jakiś tydzień wcześniej, ręce opadają..
Cale szczęście, że przynajmniej KL nas nie zawiodło i podobało nam się równie jak za pierwszym razem, no i po Am Łacińskiej Malezja to prawdziwa egzotyka. A żeby było jeszcze egzotyczniej znaleźliśmy najtańszy hotel w Chinatown i w tej samej okolicy chodziliśmy na jedzenie. Jak już na tyle doszliśmy do siebie żeby wytrzymać cały dzień bez spania przenieśliśmy się do Couchsurfera, po drodze odebraliśmy paczkę i tego samego dnia zadzwonili z lotniska, że plecak już wyleciał z Argentyny, jednym słowem znowu wszystko zaczęło się układać. U naszego gospodarza i jego przesympatycznej żony Rosjanki zastaliśmy jeszcze trójkę Rosjan i Białorusina i spędziliśmy razem super czas z codziennymi seansami filmowymi włącznie. Szybko razem obaliliśmy dwa Ptasie Mleczka, szynka też długo na swoją kolej nie czekała (ale po kryjomu z Rosjanami by nie urazić uczuć religijnych naszego muzułmańskiego gospodarza). Za to polskojęzyczne książki wystarczą nam chyba na ładnych pare tygodni.. Naprawdę, cieszyliśmy się z tej paczki jak dzieci.
W końcu plecak do nas dojechał, przestawiliśmy się do nowej strefy czasowej i klimatycznej i nie posiadamy się z radości że zaczynamy naszą Azjatycką część podróży :)