Po naszej pięciodniowej przeprawie do Rosario postanowiliśmy zmienić taktykę i do Buenos Aires pomknęliśmy superszybko po pół godzinie przepytywania kierowców na stacji benzynowej. Na miejscu trafiliśmy do przytulnego mieszkania Alego i Mariany w bardzo klimatycznej dzilenicy San Telmo, trochę żulerskiej, trochę artystycznej i ostatnio dosyć modnej (ilość hosteli i drogich knajp jak najbardziej to potwierdza).
Spędziliśmy w stolicy bardzo mile choć intensywne trzy dni, bo naprawdę sporo tu miejsc do zobaczenia, uliczek do spenetrowania i lodziarni do odwiedzenia:) Poznaliśmy fajnych ludzi, znowu mieliśmy okazję degustować „asado” i nawet ambitnie zaplanowaliśmy wyjście do kina na argentyński film ale w końcu po całym dniu zwiedzania pomysł upadł. Buenos Aires zrobiło na nas bardzo pozytywne wrażenie i stwierdziliśmy, że właściwie przez jakiś czas spokojnie moglibyśmy tu mieszkać. Jedynie akcent ciężki do zrozumienia i zamiłowanie Argentyńczyków do całowania się na powitanie można zaliczyć jako wady. Przy czym to ostatnie przeszkadza tylko Arkowi i tylko przy powitaniu z innymi facetami, ale opracowuje swoje metody i uczy się od innych obcokrajowców jak unikać męskich buziaczków :)
Milo było w Buenos ale jak chcemy dotrzeć na południe musimy się sprężać więc z ciężkim sercem wyjechaliśmy z miasta. Droga wiodła przez argentyńską pampę, o której nasłuchaliśmy się jaka to jest nudna. Wręcz przeciwnie, trawa, kolczaste krzewy, gdzieniegdzie karłowate drzewka po horyzont, bezkresne przestrzenie, okraszone od czasu do czasu malowniczymi jeziorkami i zachód słońca, tworzyły surrealistyczny widok, który bardzo nam się podobał. O dziwo stop rzeczywiście chyba działa coraz lepiej im dalej na południe. Zaczęliśmy pokonywać dziennie całkiem sensowne dystanse i w trzy dni dodarliśmy do Neuquen gdzie zostaliśmy zaproszeni do kolejnego przytulnego mieszkanka. Neuquen to już wrota do Patagonii i jej ogromnych dystansów i pięknych widoków. Odpoczniemy dwa dni i jedziemy oglądać.