Mamy dość deszczu. I zimna. Po dużym i turystycznym Cuzco, jedziemy wzdłuż olbrzymiego jeziora Titicaca do Boliwii. Lądujemy w miejscowości Copacabana (a jakże także mocno turystycznej). Chcemy tu się wysuszyć, doprać i odpocząć przed wizytą w LaPaz gdzie czeka już na nas miejsce do spania.
Miejscowość jak i jezioro położone jest na wysokości 3800 m n.p.m. i słońce mocno dawało nam się we znaki. Niestety nie tylko, okazało się, że przed deszczem i chłodem uciekniemy chyba dopiero w Paragwaju. Lało jak to ostatnio ciągle, z popołudniowymi przerwami.
Postanowiliśmy zaryzykować kolejne przemoczenie i wybraliśmy się na wycieczkę na pobliska Wyspę Słońca (Isla del Sol) gdzie podobno narodził się nie tylko pierwszy Inca ale także samo słońce. To ostatnie okazało się dla nas bardzo łaskawe i świeciło przez cały dzień. Uroda wyspy i jeziora dookoła przerosły nasze oczekiwania. To jedno z piękniejszych miejsc jakie odwiedzaliśmy (zwłaszcza, jeżeli spaceruje się opłotkami wzdłuż wybrzeża a nie środkiem wyspy po wytyczonej dla turysty arterii). Można godzinami siedzieć, spacerować i wpatrywać się w gładką turkusową taflę jeziora.
Skoro byliśmy nad jeziorem, musieliśmy spróbować lokalnej rybki, Truchy. Pyszna, zwłaszcza z czochem. Dla wybierających się do Copacabany, polecamy stoisko (z rybkami) numer trzy, czwórkę stanowczo odradzamy :) Niestety dalszych numerków nie zdążyliśmy sprawdzić…