I wreszcie Peru zaczęło się nam podobać. Po Nazca przyszła pora na Cusco i Machu Picchu, czyli gwóźdź programu każdego wyjazdu do Peru. Z Panamericany odbiliśmy w mniej uczęszczaną drogę przez góry, mieliśmy już dość pustynnych, brzydkich krajobrazów i liczyliśmy, że tam będzie chociaż trochę ładniej. Rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania, to naprawdę piękny zakątek. Wreszcie koniec z piachem i śmieciami po horyzont, za to góry i pastwiska porośnięte wysoką, soczystą trawą, na której pasą się stadkami lamy, alpaki i inne lamowane zwierzątka, które nie wiemy jak się nazywają, ale wyglądem przypominają nasze sarny.
Spodziewaliśmy się, że z autostopem nie będzie tu łatwo, jeszcze pierwsze sto kilometrów przejechaliśmy, bez problemów, ale w miasteczku Puquio ruch się urwał. Czekaliśmy kilka godzin i kompletnie nikt nie przejeżdżał, cały ruch ograniczał się do lokalnej stacji benzynowej, z której wszyscy zawracali do miasta. Następnego dnia po kolejnej godzinie (przejechały dwa samochody, by po pięciu minutach wracać).poddaliśmy się i wsiedliśmy do autobusu, a skoro już wsiedliśmy to daliśmy się zawieść do samego Cusco (500 km – 11 godzin). I tak jesteśmy pozytywnie zaskoczeni, większość Peru udało się przejechać na stopa zadziwiająco łatwo, mimo że ostrzegano nas, że tutaj okazja nie działa. Mamy nadzieję, że w Boliwii też da radę.
Cusco to jedno z bardziej turystycznych miejsc nie tylko w Peru, ale i całej Am Południowej. Rzesze gringo (do których oczywiście też się zaliczamy) skutecznie podwyższają ceny, dlatego postanowiliśmy po dwóch jechać zobaczyć to po co wszyscy tu przyjeżdżają, czyli Machu Picchu, ale Arek się trochę rozchorował i zabawiliśmy tu nieco dłużej. Na szczęście wizyta w miejscowej przychodni i dwa zastrzyki w tyłek umożliwiły dalszą podróż.
P.S. Wreszcie uporaliśmy, się z kwestią wyjazdu z Am Południowej. Natrafiliśmy na ciekawą opcję, ale kompletnie wywracającą nasze plany. Długo biliśmy się z myślami i w końcu postanowiliśmy lecieć bezpośrednio do Azji, z pominięciem Australii. Czasami jesteśmy zmęczeni pośpiechem i stwierdziliśmy, że lepiej będzie dla naszej podróży trochę mniej ale na spokojnie. To była trudna decyzja, nie zobaczymy kangurów, ale cóż, Antypody dołączają do naszej coraz dłuższej listy miejsc do odwiedzenia następnym razem. Lecimy na Wielkanoc do Kuala Lumpur więc mamy cały miesiąc więcej na Amerykę :) i tylko niecałe pięć miesięcy na Azję :(. Dodatkową zaletą było to, że to najtańsza opcja jaką znaleźliśmy z Am Południowej w tamte strony (wliczając Australię).
P.P.S. Aha i dziękujemy wszystkim za pomoc w poszukiwaniach połączeń.