Po calodniowym rajdzie z Wybrzeza Moskitow wyladowalismy w kolonialnym miasteczku Granada. Konserwatywna Granada i liberalne Leon (poprzednia stolica Nikaragui) od wiekow ze soba rywalizowaly o prymat tej czesci Ameryki Srodkowej, co doprowadzilo nawet do krwawej wojny domowej. Aby pogodzic zwasnione miasta stolica zostala ustanowiona w polowie drogi pomiedzy nimi w niewielkiej wiosce Managua (teraz milionowe, najwieksze miasto Nikaragui).
Co za ulga, znowu usmiecnieci, zyczliwi ludzie, slonce i mila atmosfera.
Granada to kolejne piekne, kolonialne (i mocno turystyczne) miejsce. Widzielismy juz wiele takich miejsc, szesnastowiczne koscioly nie robia juz na nas takiego wrazenia, jednak nie moglismy sie oprzec by zostac tu na trzy noce.
Spedzamy leniwe dni na wloczeniu sie po waskich uliczkach, lezeniu w hamakch i czytaniu ksiazek. Dzieki temu, ze mamy dobrze wyposazona kuchnie mozemy objadac sie nalesnikami co przypomina nam nasze tradycyjne, niedzielne, polskie poranki. Trzeba troche odpoczac od fasoli i kurczaka z ryzem (kurczak powinien byc symbolem Ameryki Srodkowej).
Milo bylo takze, spotkac w naszym hostelu, Nicolausa, amerykanina, ktorego znamy jeszcze z Quetzaltanango w Gwatemali, okazalo sie, ze plyniemy w czwartek w tym samym kierunku a mianowicie na wyspe Ometepe na jeziorze Nikaragua. Mamy rozsianych po okolicy juz kilka osob, ktore maja podobna trase co my (generalnie na poludnie w strone Argentyny) i od czasu do czasu nasze drogi sie krzyzuja. Sa to zawsze bardzo mile spotkania, obfitujace w wymiane doswiadczen na temat odwiedzonych miejsc i najblizszych planow.
Humory dopisuja, odzywiamy sie dobrze i pozdrawiamy serdecznie wszystkich! :)