Po slonecznym Salwadorze przemknelismy przez Honduras (spedzilismy w nim tylko jedna noc) i skierowalismy sie do Nikaragui. Konkretnie na Wybrzeze Moskitow (byl taki film z Harrisonem Fordem), ktore od dawna chcielismy zobaczyc. Region ten jest zupelnie oddmienny od reszty Nikaragui i Ameryki Srodkowej, widac tu bardziej wplywy Brytyjskie niz Hiszpanskie. Wiekszosc mieszkancow to Moskitowie (rdzenni mieszkancy) oraz Kreole przez co mozna sie poczuc jak na Karaibach. Ciekawostka jest tutejszy jezyk, bedacy mieszanina angielskiego, hiszpanskiego i Bog wie czego jeszcze (z przewaga pierwszego), przez co porozumiewanie sie bylo nie lada wyzwaniem.
Dotarcie na wybrzeze nie bylo proste kilkakrotnie przesiadalismy sie z lodzi do lodzi (zlapalismy tez na stopa karetke), ale dalismy rade. Samo wybrzeze Moskitow jest piekne (chociaz troche za mokro o tej porze roku), ale mieszkancy troche nas rozczarowali, gdzies zniknely otaczajace nas dotychczas usmiechy i zyczliwosc.. Spacerujac pomiedzy wioskami uderzyla nas panujaca tu bieda, to chyba najbiedniejszy region z dotychczas odwiedzonanych. Jestesmy przyzwyczajeni do naciagania nas ale tutaj mieszkancy probowali na kazdym kroku bezczelnie nas oszukiwac (np po obiedzie kelnerka oswiadczyla, ze cena jest wyzsza niz w menu, ale zapomniala nam powiedziec itp.), choc takze spotkalismy sporo milych i zyczliwych ludzi.
Nie zmienia to faktu, ze miejsce piekne, chociaz z pewna ulga je opuszczamy. Kierujemy sie do ´kontynentalnej´ czesci Nikaragui, najpierw Grenada, a potem zobaczymy...