Po raz kolejny (i z pewnoscia nie ostatni) zamiast jechac prosto nad jezioro Atitlan posluchalismy rady naszego kierowcy Mario i skoczylismy 100 km dalej do miasta Quetzaltenango. Droga prowadzila przez gory i trwala ponad 7 godzin, wiec mielismy swietna okazje szlifowac nasz kulawy choc coraz lepszy hiszpanski (najtrudniej bylo wytlumaczyc co to jest bigos :)
Byl to nasz 101 stop wiec zgodnie stwierdzilismy ze nalezy nam sie odpoczynek na kilka dni. Znalezlismy bardzo fajny hostel z ¨miedzynarodowa atmosfera¨ i wprowadzilismy nasz plan w zycie.
Jedyny wyjatek od leniuchowania zrobilismy dla wulkanu Santa Maria (3774 mnpm) ktory ogladalismy codziennie na horyzoncie i w koncu przekonal nas ze warto sprobowac sie tam wdrapac. Troche optymistycznie zalozylismy ze wzgledna wysokosc nie jest taka duza (Quetzaltenango lezy na ponad 2000m) i wlasciwie to mniej niz nasze Rysy. Juz na starcie okazalo sie ze nasza kondycja ostatnimi czasy mocno spadla i taka gorka to nie lada wyzwanie. Wejscie na szczyt zajelo nam prawie 5 godzin (z czego z pol chodzilismy w kolko szukajac szlaku). Pod koniec juz ledwo sapalismy i wczolgiwalismy sie na szyt juz tylko sila woli (pocieszalismy sie ze to przez rozrzedzone powietrze :) W koncu jakos sie udalo, odpoczelismy troche podziwiajac krajobraz i zaraz musielismy schodzic zeby zdazyc przed wieczorem, ale oboje stwierdzilismy ze bylo warto..
Nastepnego dnia, mimo mega zakwasow, ruszylismy wreszcie nad Lago de Atitlan. Udalo nam sie znalez hotelik za 11 zl (pokoj z lazienka) wiec miejce do kontynuacji lenistwa bardzo fajne. Zaopatrzylismy sie w nowa porcje literatury (troche marzymy o ksiazce po Polsku) i do dziela! :) Jezioro jest super, miasteczko tez, a poniewaz lezy w gorach upal nam nie doskwiera zobaczymy czy damy rade szybko stad ruszyc dalej. Miejmy nadzieje... :)