Do Kijowa przylecieliśmy wcześnie rano i od razu pojechaliśmy na dworzec kolejowy żeby kupić bilety do Lwowa. Pociąg był o 22 więc nadal mieliśmy kilkanaście ,godzin na obejrzenie miasta. Upał straszny i po kilku godzinach mieliśmy już dość zwiedzania zwłaszcza po nieprzespanej nocy. Udaliśmy się więc do parku trochę zregenerować. Na szczęście Ukraina to nie Armenia, w której policjanci natychmiast doprowadzają do porządku krnąbrnych obywateli kładących się na ławce. Generalnie policjanci się nie przejmują. Obok na ławce umundurowany funkcjonariusz popijał zadowolony piwko z typkami co najmniej podejrzanej konduity. Włóczyliśmy się po Kijowie i co chwila patrzyliśmy na zegarek, trochę nas to miasto wynudziło. Niby ładne, ale jakieś takie wymarłe w dzień, może dlatego że niedziela.
Za to ukraińska kolej nas zaskoczyła. Już sam dworzec główny w porównaniu z warszawskim Centralem daje do myślenia. Na widok pociągu kopary też nam opadły, wagony czyściutkie, z dywanikami, cztery osoby na przedzial, czysta pachnąca pościel (zafoliowana żeby nie było wątpliwości że nie używana), ręczniczki i konduktor-steward na każdy wagon. Wow. Mamy kogo naśladować przed 2012.
W takich komfortowych warunkach przespaliśmy cała podróż i rano obudziliśmy się we Lwowie. Poczuliśmy się jakbyśmy byli w Polsce, zdecydowanie przyjemjszy klimat niż w Kijowie (jak wiadomo w Polsce jest najfajniej). Udaliśmy się do hostelu Kosmonat i na zwiedzanie starego miasta. Bardzo przyjemnie. Po starówce Cmentarz Łyczakowski. Groby Banacha, Konopnickiej, Zapolskiej i innych znakomitości. Piękne miejsce. Niestety pomiędzy wiekowe kamienne groby, nawtykano mnóstwa lastrykowego badziewia, zwłaszcza z lat siedemdziesiątych. Trudno ale i tak ładnie.
We Lwowie, czujemy się prawie jak w Polsce, a że jak wiadomo prawie robi wielką różnice, po nocy w Kosmonaucie jedziemy do Polski. Do Zamościa :)
Do zobaczenia!