Z kaukaskiego Kazbiegi pojechaliśmy do Gori. Miejsca urodzenia Stalina gdzie Iosif nadal jest uważany za bohatera. Ku jego czci nazwane są ulice i główny plac (chociaż pomnik został usunięty pare miesięcy temu). Odwiedzilimy, raczej nudne, muzeum, prywatny pociąg wodza oraz chatkę, w której się urodził... i tyle. Nic ciekawego, można sobie odpuścić. Z Gori szybki skok do Kutaisi i po jednym noclegu do Batumi, gdzie śpieszyliśmy na prom. W agencji sprzedającej bilety napotkaliśmy chyba największego niemilucha z całej naszej podróży, kobita wrzeszczała na nas, sapała i machała rękami, a to dlatego, że odezwaliśmy się po angielsku, co jakoś ją zdenerwowało.Ale dowiedzieliśmy się, że prom ma być za pięć dni. No to czekamy. Batumi bardzo przyjemnym miastem jest. Duuuużo turystów z całej Gruzji i nie tylko ale to nic. Woda czysta i ciepła, gorąco, jednym słowem miło się czeka na statek. Po pięciu dniach udaliśmy się znowu do agencji, tak jak nam kazano po bilety, ale okazało się (Pani znowu strasznie krzyczała), że statku nie ma. Będzie za kilka dni, kiedy do końca nie wiadomo.. Ale udało się uzyskać informację, że jest drugi prom (o wdzięcznej nazwie "Gieroj") obsługiwany przez inną firmę. Rzeczoną firmę znaleźliśmy w bloku nie opodal. Tam dowiedzieliśmy się (tym razem wszyscy super uprzejmi), że "Gieroj" przypłynie jutro, ze dwa dni pewnie postoi i popłynie na Ukrainę. Cholera kolejne kilka dni, powoli zaczyna nas nudzić Batumi. Zastanawiamy się nad opcjami, czekamy na prom lub jedziemy przez Turcję do domu. Szczerze mówiąc przez Turcje nam już się nie chce. Chyba zmęczenie materiału daje znać o sobie. Czekamy na łajbę. Dzień później idziemy dowiedzieć się co z "Gierojem", okazało się, że jest ale nie może wpłynąć do portu, bo jego miejsce jest zajęte, będzie wolne MOŻE pojutrze. Kurde. Dwa tygodnie siedzieć tutaj, Batumi jest fajne, ale nie aż tak. W końcu, ponieważ mocno czujemy już potrzebę powrotu do domu, olewamy prom i decydujemy się na opcję o sto dolarów droższą, a mianowicie po prostu lecimy Aerosviftem z Batumi do Kijowa. Stąd już prosta droga do kraju :)
P.S. Aparat też wypoczywa, więc nie mamy za bardzo zdjęć...