Tak bardzo spodobało nam się w Erewaniu, że zasiedzieliśmy się cały tydzień. Niewątpliwa zasługa w tym naszego gospodarza Ushera, łatwo się u niego zadomowić a dodatkowo można poznać fajnych ludzi z całego świata. Poza tym Armenia jest tak małym krajem, że sporą część atrakcji można odwiedzić w ramach jednodniowych wycieczek z bazą wypadową w stolicy. W ten sposób najpierw odwiedziliśmy kilka zabytkowych klasztorów i kościołów, których jest tu zatrzęsienie (Armenia to pierwszy kraj, który przyjął chrześcijaństwo) a potem zrobiliśmy wypad nad jezioro Sevan. Jezioro trochę nas rozczarowało ale kąpiel zaliczyliśmy, rybkę pochłonęliśmy więc generalnie nie było źle. Pojechaliśmy też zobaczyć najwyższą górę Armenii, i pokręciliśmy się stopem po okolicy. Autostop jest tu wyjątkowo łatwy, Ormianie są bardzo mili i chętni do pomocy, szkoda tylko że ledwo dukamy po rosyjsku, bez tego dużo trudniej się dogadać.
Do atrakcji możemy też zaliczyć mecz: Pjunik Erewań - Partizan Belgrad, na który wybraliśmy się w międzynarodowym składzie w tym para Serbów, która chyba była jedynymi kibicami swojej drużyny, a my dodatkowo kibicowaliśmy polskim sędziom :)
W końcu zmobilizowaliśmy się do opuszczenia naszego gospodarza i ruszyliśmy na północ. Zatrzymując się w kolejnych miasteczkach, zwiedziliśmy jeszcze kilka klasztorów które są niesamowite, stare, porośnięte mchem i trawą ale więcej niż dwa dziennie trudno jest strawić, więc powoli przemieszczamy się w kierunku Gruzji...