Będąc w Indiach Taj Mahal zobaczyć trzeba i kropka, tak więc, chcąc nie chcąc wstąpiliśmy na dwa dni do Agry aby obejrzeć słynny grobowiec. Z naszej hotelowej restauracji na dachu mogliśmy zrobić pierwsze rozeznanie i widząc tłumy turystów postanowiliśmy wyruszyć następnego dnia z samego rana przed największą falą ludzi i upału. Jako zagorzałym śpiochom niezbyt łatwo było wstać po piątej ale to była dobra decyzja, zwiedzanie było całkiem przyjemne a potem spokojnie wróciliśmy do brutalnie przerwanego snu :) Samo miasto nie zrobiło na nas zbyt dobrego wrażenia i nie czuliśmy potrzeby spędzenia w nim więcej czasu. Zobaczyliśmy jeszcze jedną atrakcję, czyli ogromny fort i resztę dnia spędziliśmy na dachu czytając, spoglądając na Taj Mahal i obserwując małpy grasujące po okolicy. Miło.
Z Agry ruszyliśmy do Delhi, które jest jednym wielkim placem budowy. Trudno się po nim poruszać jeszcze trudniej oddychać jak zawieje tuman kurzu i jeszcze trudniej chodzi jak akurat spadnie deszcz i robi się błoto po kostki. Zagłębie hotelowe wygląda jak po wojnie bo wszystkie budynki mają wyburzane fronty aby odsunąć je od ulicy. Ma być podobno po tej operacji bardziej przejezdnie ale tymczasem jest masakra. Nasze główne zadanie w Delhi to odwiedzić ambasady Iranu i Pakistanu. Dowiedzieliśmy się, że aby dostać wizy potrzebujemy listu polecającego (cokolwiek to jest) z polskiej ambasady. Tam też się udaliśmy, ale szybko zostaliśmy sprowadzeni na ziemię. Usłyszeliśmy, że listu nie otrzymamy, bo Pani nas nie zna, listów takich nigdy nie wydają i w ogóle to czego od niej chcemy. Listu nie otrzymamy, a więc i na wizy nie mamy szans. Cóż trzeba pomyśleć o planie B...