Niestety Azja mimo swych wielu zalet czasami bywa trudniejsza do podróżowania niż Ameryka Łacińska. Tam przynajmniej nigdy nie musieliśmy się martwić o wizy a tu niestety owszem i do tego trzeba czasami słono płacić, ale najgorsze jest to czekanie. Dojechaliśmy do Bangkoku i tego samego dnia pojechaliśmy do ambasady Indii, gdzie musieliśmy zostawić paszporty na tydzień więc znowu zostaliśmy uziemieni. Bez paszportów nie mogliśmy też załatwić w międzyczasie innych wiz, więc postanowiliśmy się pokręcić po okolicy. Jeszcze w Bangkoku odwiedziliśmy wreszcie Szmaragdowego Buddę, którego poprzednim razem nie udało nam się zobaczyć, Budda rzeczywiście jest błękitny czy raczej szmaragdowy:) ale zaskakująco niewielki w porównaniu do innych posągów, które widzieliśmy.
W ramach urozmaicenia wybraliśmy się na wyspę Sichang, gdzie wynajęliśmy skuterek, z którym zabawy było co nie miara:) Znalazła się tam też całkiem fajna plaża więc mogliśmy trochę opracować nad opalenizną, bo malajski brąz zdążył już z nas zejść.
Jednym słowem nudy. Czekamy na wizy, ale w międzyczasie wyklarował się plan co dalej. Otóż zakupiliśmy bilety do Indii, a dokładnie dwa, najpierw z Phnom Penh do Kuala Lumpur i następnego dnia do Kalkuty (w sumie niecałe 1000 zł za dwie osoby). Bilety mamy na 7 czerwca, więc czasu mało, ale planujemy w tym czasie zobaczyć, północną Tajlandię, Laos, Wietnam i Kambodżę. A co w Indiach to się zobaczy..