W rzekomo najwyżej położonej stolicy świata, ogarnął nas leń. Poprzestaliśmy tylko na paru krótkich spacerach po centrum, resztę czasu spędziliśmy na oglądaniu filmów i czytaniu książek. Czasami tego potrzebujemy, żadnego zwiedzania, zdjęć itp. Zatrzymaliśmy się u Ronalda, który zapewnił nam iście królewskie warunki. Ronald jak sam mówi lubi jak jego dom jest pełny ludzi i pierwszego dnia zastaliśmy u niego jeszcze ośmiu innych podróżników (z Meksyku, Kolumbii, Argentyny, Kanady i USA). Przy okazji zaliczyliśmy domówkę, na której najliczniejszą grupę stanowili Polacy (aż cztery osoby).
Z LaPaz podjechaliśmy do Oruro, gdzie trwają przygotowania do karnawału z piekła rodem (pół Boliwii się zjeżdża na te trzy dni) i gdzie po raz pierwszy, w Ameryce, spróbowaliśmy jazdy pociągiem. Nie podobało nam się. Nadawanie bagażu jak na lotnisku i siedzenia jak w autobusie…
W końcu dotarliśmy do Uyuni, miasteczka, które rację bytu zawdzięcza pobliskiemu salarowi i organizowaniu nań wycieczek. O ile na salar od biedy można jeszcze dostać się na własną rękę to do atrakcji położonych bardziej na południe jak laguny, gejzery itp trzeba wykupić wycieczkę. Podobno warto więc mimo wysokiej ceny skusiliśmy się na trzydniowy objazd.
Potwierdzamy, warto i to mimo, iż nie lubimy zorganizowanych wycieczek. Na naszego jeepa składali się: dwójka Polaków (my), Chilijczyków, Amerykanów oraz siedemnastoletni kierowca oraz Lama czyli nasz ekscentryczny przewodnik naturysta. Salar w porze deszczowej całkowicie zalany jest wodą co tworzy wrażenie jakbyśmy znaleźli się na innej planecie. Kompletnie surrealistyczne, szkoda tylko, że w tłumie zwiedzających. Po salarze pojechaliśmy na południe gdzie oglądaliśmy tak zwane laguny. Widzieliśmy już wodę w kolorze, zielonym, niebieskim, szarym, żółtym, brązowym (tudzież kolorze kupy) i czarnym ale nigdy czerwonym i różowym (Monia twierdzi że to łososiowy). Dokładnie takim samym jak kolor żyjących tam flamingów. Lama wyjaśnił nam, że to podobno od planktonu zawierającego beta karoten. Ostatniego dnia wstaliśmy o czwartej rano, aby podziwiać gejzery (aktywują się o wschodzie słońca), nie mogliśmy się napatrzyć na nocne niebo na boliwijskiej pustyni. Polskie sierpniowe noce, są piękne, ale nigdy jeszcze nie widzieliśmy tylu gwiazd i tak wyraźnej mgiełki drogi mlecznej. Po gejzerach kąpiel w gorących źródłach (o szóstej rano na ponad czterech tysiącach metrów jest naprawdę zimno), kilka dodatkowych atrakcji, odwiezienie Amerykanów na granicę z Chile i siedmiogodzinny powrót do Uyuni. Nie jesteśmy w stanie opisać tego co mieliśmy okazję i przyjemność zobaczyć, zdjęcia też tylko trochę oddają urok tych miejsc. Najlepiej zobaczyć na własne oczy.