Kilka dni odpoczynku w Kathmandu zdecydowanie poprawiło nam nastroje i nastawienie do Nepalu i jego mieszkańców. Poza spacerkami po mieście i okolicy za bardzo się nie przemęczamy, a odkąd odkryliśmy rewelacyjną kawiarnię z przepysznymi ciastami mamy świetną miejscówkę na popołudniową herbatkę z książką (o ciachu Black Forrest nie wspominając). Zresztą miejsce nie tylko nam przypadło do gustu, spotkaliśmy tam Polkę - Maję, która jest w Kathmandu już od dwóch tygodni i oprowadziła nas po miejscach do których sami nie zdążyliśmy dotrzeć. Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy, wymieniliśmy namiary, a że Maja mieszka i pracuje w Delhi jest duża szansa że niedługo znowu się spotkamy.
Na naszą najdłuższą wyprawę wybraliśmy się do Świątyni Małp. Najpierw z rozbawieniem oglądaliśmy małe i duże małpki do momentu aż wyciągnęliśmy orzeszki. Arek musiał stoczyć bój o plecak, ale na szczęście skończyło się tylko na szczerzeniu zębów (z obu stron) choć na koniec i tak zostaliśmy przepędzeni z naszej ławki. Cała sytuacja mocno rozbawiła siedzących obok lokalesów, najwyraźniej małpy też rozpoznają turystę, swojego nie ruszają.
Do Nepalu przyjeżdża się chodzić po górach, ale jakoś na razie nam się to nie udaje. Potrzebowaliśmy odpoczynku po wymagającej, wschodniej części Nepalu. Pogoda też nie jest zachęcająca, czasami ostro pada a na co dzień góry schowane w chmurach ale podobno czasami coś tam się wyłania, warto spróbować. Może w Pokharze wreszcie się ruszymy, ale to pod warunkiem, że znajdziemy buty w Arka rozmiarze, co okazuje się nie takie proste..