W międzyczasie zwiedzania Indii przyszedł czas na Nepal, o którym długo marzylismy i uznaliśmy, że warto będzie spędzić tu więcej czasu. Zamiast ograniczyć się do atrakcji turystycznych wymyśliliśmy sobie powolne przejechanie całego kraju ze wschodu na zachód, zwiedzając po drodze kolejne miasteczka. To co udało nam się zrealizować to powolne tempo podróży, dzięki brudnym, rozpadającym się lokalnym autobusom zatrzymującym się co kilkaset metrów a to na jakąś kontrolę a to aby dopakować/wypakować parę osób. Po kilku godzinach takiej jazdy marzyliśmy już tylko o miłym hotelu co niestety okazało się nie takie proste. Nasz faworyt – hotel o dumnej nazwie Ambasador w Dharan Bazar miał nawet czystą pościel ale woda była raz dziennie o siódmej rano. Nie musieliśmy się za to martwić o pobudkę, bo jak tylko woda się pojawiała przybiegał gość z recepcji i walił w drzwi żebyśmy szybko zdążyli wziąć prysznic i nabrać zapas do wiadra..
W kolejnym mieście, Janakpur, po obejrzeniu paru obskurnych dziur poszliśmy do podobno najlepszego hotelu, gdzie pod oknem mieliśmy śmierdzącą sadzawkę w której taplały się świnie. Zwiedzanie też do łatwych nie należało, po godzinie brodzenia po błocie, śmieciach, gównie, między krowami, trąbiącymi z każdej strony rikszami i motorami szybko czuliśmy zmęczenie i potrzebę schronienia w hotelu. Nie spodziewaliśmy się, że po wyjeździe z Indii można być jeszcze zszokowanym brudem i smrodem. Są też plusy, dzięki wizycie w Janakpur, wyłonił się niekwestionowany lider w naszym rankingu, najbrzydszych i najsyfniejszych miejsc.
Po pięciu dniach takiej podróży wymiękliśmy i kupiliśmy bezpośredni autobus do Kathmandu, wprawdzie podróż zajęła 10 godzin ale było warto. W Kathmandu znaleźliśmy bez problemu fajny tani hotel, oddaliśmy stertę ciuchów do prania i poszliśmy na kolację: hamburgera z frytkami i pizzę - bardzo tego potrzebowaliśmy:)