Jesteśmy w Indiach! Po dwuetapowym locie wylądowaliśmy w Kalkucie - piętnastomilionowym mieście. Z poznaną kolumbijsko-rosyjską parką wzięliśmy taksówkę do centrum (żółty Ambasador, z wyglądu wczesne lata sześćdziesiąte) w której od razu zrozumieliśmy, że Indie to miejsce jak żadne inne, które widzieliśmy do tej pory. Tutaj życie toczy się na ulicy, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Ulica, to sypialnia, łaźnia, szalet, jadalnia, kuchnia, salon fryzjerski… Wszystko obok siebie. Tutaj, ktoś namydlony siedzi na chodniku i zażywa kąpieli, obok ktoś coś wcina, tu śpieszy się biznesmen, ktoś śpi, parę metrów dalej ktoś sobie coś wstrzykuje, rikszarz zlany potem ciągnie na dwukołowym wózku pasażera z lodówką. Spacerujemy i chłoniemy. Dużo ludzi, zapachów, dźwięków, bodźców. Podoba nam się, uczymy się nowego kraju, przyzwyczajamy się… Twarze, zachowania, stroje stają się dla nas zwykłe, jemy rękoma aż nam się uszy trzęsą, wyskakujemy w locie z miejskich autobusów, przyjaźnimy z karaluchami (to już od dawna) i nawet portier śpiący rano na podłodze pod drzwiami naszego pokoju nie bardzo nas dziwi.
W końcu podjęliśmy się zadania wydawałoby się niezbyt trudnego a mianowicie kupna biletu na pociąg. Sprawdziliśmy na początek, że opcja najprostsza czyli kupno przez agencję to prawie drugie tyle ceny więc postanowiliśmy pojechać na dworzec i szybko sprawę załatwić. Pierwszą przeszkodą okazał się dojazd do dworca, po piętnastu minutach spacerku wsiedliśmy na rikszę, ciągniętą przez bosego hindusa. Bez problemu za 20 Rupii (1,60 zł) zgodził się nas zawieść, tylko niestety zamiast na dworzec gość zawiózł nas do punktu z którego wystartowaliśmy a że nie mówił po angielsku (kiwanie głową wcale nie oznaczało zrozumienia) daliśmy sobie z nim spokój i zaczęliśmy naszą przeprawę od początku.. Na szczęście jeden gość widząc nasze zagubione spojrzenia powiedział gdzie możemy złapać autobus na dworzec i faktycznie z jego pomocą udało nam się dojechać. Nie zrażając się tłumami wylewającymi się z dworca ustawiliśmy się w kolejce do kasy, gdzie po odstaniu swojego dowiedzieliśmy się że musimy iść do innego okienka. Przy innym okienku znowu pani poinformowała nas, że jeżeli bilet jest na jutro to musimy iść do kas na piętrze, gdzie dokonuje się rezerwacji. Tam oczywiście okazało się, że jako obcokrajowcy nie możemy zarezerwować biletu i musimy jechać do specjalnego biura w innej części miasta. Ledwo powłócząc nogami wróciliśmy na przystanek, gdzie po piętnastu minutach czekania, przechodzenia z jednej strony ulicy na druga, rozpytywania ludzi i rozpływania się w upale udało nam się wsiąść do właściwego autobusu. W specjalnym biurze dla obcokrajowców powitał nas tłum oczekujących na swoją kolej, ale przynajmniej klima rozkręcona na maksa pozwoliła nam trochę odsapnąć. Po wypełnieniu kolejnego formularza i jakiejś godzinie czekania przyszła nasza kolej i udało nam się kupić bilety. W ten sposób po czterech godzinach od wyjścia z hotelu staliśmy się posiadaczami biletów na pociąg do New Jalpaiguri. Naszym celem jest Darjeeling, herbaciana stolica Indii u podnóża Himalajów. Czas pochodzić trochę po górach i odetchnąć od upałów.