Po Cuenca pojechaliśmy odwiedzić wioskę Saraguro noszącą tę samę nazwę co zamieszkujący ją Indianie. Ci ostatni noszą charakterystyczne czarne rybaczki :) Czerń noszona jest jeszcze na znak żałoby po zamordowanym przez Francisco Pizarro ostatnim królu Inków Atahualpie. Mimo iż tą drogą jeździ naprawdę niewiele samochodów, autostop w Ekwadorze działa na tyle fajnie, że dojechaliśmy szybciej niż trwała by podróż autobusem. Wprawdzie w autobusie nie musiałbym (Arek) jechać zawinięty w folię z powodu deszczu, ale i tak było fajnie. W Saraguro spędziliśmy jeden dzień, pokręciliśmy się po niedzielnym targu (na który zjeżdżają tłumnie okoliczni mieszkańcy) i ruszyliśmy do granicy z Peru.
Jechaliśmy sobie spokojnie, w górach, jak zawsze, gdy ze słonecznej pogody w ciągu dziesięciu minut znaleźliśmy się w mgle jakiej nie mieliśmy jeszcze okazji oglądać. Podziwialiśmy kierowcę, który jechał jak gdyby nigdy nic i modliliśmy się żeby czasem nas tu nie wysadził (widoczność naprawdę była niewielka). Oczywiście, kierowca znalazł jakąś swoją boczną ścieżkę i wysadził nas w górach w mgle, w środku niczego. Była to chyba najczarniejsza d…a. w jakiej dotychczas byliśmy :) Oprócz nas znalazło się tam też dwóch podchmielonych wąsaczy w kapeluszach, którzy udawali, że czekają na autobus, tak naprawdę też łapali stopa tyle, że po „meksykańsku” (patrz przypis nr1). Nie wierzyliśmy, że się uda ale i tu mimo zerowej widoczności ktoś się nad nami zlitował i w końcu dotarliśmy do granicy.
Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy :) Także Ekwador, który zdetronizował Gwatemalę w naszym rankingu najfajniejszych krajów. Kraj jest niewielki (co jest plusem) a równocześnie bardzo różnorodny, mamy fantastyczne góry, plaże, amazońską dżunglę. Do tego jest tanio a ludzie bardzo mili. Jedynym minusem jest to, że wszyscy pamiętają naszą porażkę w ostatnich mistrzostwach świata dwa do zera i lubią o tym wspominać :)
Peru to zupełnie inna para kaloszy. Granica oddziela dwa różne światy. Ziemia pustynna i jałowa, miasta nie za ładne… Gdy pod miastem Piura czekaliśmy, aż ktoś się zatrzyma zza pustynnego horyzontu wyłoniła się postać z powiewającą brytyjską flagą. To Martin. Facet którego długo nie zapomnimy. Jeżeli komuś wydaje się, że nasza podróż jest ciekawa, to wyprawa i podejście do podróży Martina może powalić. Otóż podróżuje on po Ameryce na piechotę. Zaczął od Meksyku i tak sobie idzie z małym plecaczkiem od trzech i pół roku. Zaszedł do Peru a wybiera się do Argentyny, szacuje, że jakieś nastepne trzy, cztery lata. Lepszy od Forresta Gumpa. Jak zobaczył nasze plecaki to złapał się za głowę, po co tachamy ze sobą takie ciężary i przekonywał nas, że zupełnie tego nie potrzebujemy. Rzeczywiście, było nam trochę głupio, gość miał ze sobą mniejszy plecak niż my bierzemy na kilkogodzinne wejście na wulkan. Niestety niezwykle ciekawe spotkanie przerwał nam nieoczekiwanie zatrzymujący się samochód. Niestety nie mogliśmy zrezygnować z tej szansy i pojechaliśmy dalej, zostawiając Martina kroczącego śmiało przez kontynent. Do Limy ponad tysiąc kilometrów, chcieliśmy „zrobić” je jak najszybciej. O dziwo mimo, kiepskich opinii na temat autostopu w Peru, udało nam się to w dwa dni z przerwą na nocleg w Trujillo. Pierwszy dzień to mordęga na pakach ciężarówek, zaś drugiego dnia mieliśmy szczęście złapać ciężarówę jadącą prosto do Limy (tym razem mieliśmy miejsce w kabinie). Minusem było to, że jechaliśmy 50km/h i trwało to dwanaście godzin. Nawet nie wiemy kierowca się nazywał, nie przedstawił się, a właściwie to niewiele w tym czasie mówiliśmy :) Krajobrazy wybrzeża na północ od limy to po prostu pustynia. I tyle. Czyli piach, kamienie i śmieci. I tak przez dwanaście godzin.
1) Chyba nie opisywaliśmy „meksykańskiego” sposobu łapania stopa. Wygląda to tak: ktoś łapie okazję (najlepiej jakiś gringo), a reszta zainteresowanych siedzi przy drodze lub w krzakach, dłubie w nosie, drzemie lub czeka co się wydarzy. Gdy ofiara się zatrzyma, nagle wszyscy nabierają niezwykłej energii i pędzą do samochodu zająć dla siebie jakieś miejsce (na pace, tylnej kanapie itp.). Wielokrotnie byliśmy śledzeni, gdyż jak wiadomo gringo mają większą szansę zatrzymania auta :)